Kiedy byłam małym dzieckiem, uwielbiałam
śpiewać w kościelnym chórze. Od urodzenia wychowywałam się w wierze
katolickiej, więc wierzyłam w to, co mi mówiono. W Boga, w niepokalane
poczęcie, w Jezusa. W aniołki. W ciało Chrystusa. Bla, bla, bla.
Moje zachwianie wiary zaczęło się w
momencie, kiedy zaczęłam dostrzegać, jak wiele niedociągnięć ma wiara i ilu
ludzi zginęło w imię Boga. Analizując to wszystko logicznie, doszłam do
wniosku, że nie mam wystarczających podstaw, aby wierzyć w coś, czego nikt nigdy
nie widział. Tak, moja wiara opiera się na "zobaczę, to uwierzę", ale
dzięki temu nie jestem ślepa i naiwna na wszystko wokół, nie tylko jeżeli
chodzi o sprawy religijne.
Każdy ma prawo wierzyć w to, co chce i
nawet po części podziwiam tych, którzy zawierzają siebie religii. Ale nie o tym
jest ten post.
Już słyszę, jak wszyscy mówią ateistka,
ale święta to obchodzi. Sprostuję: dla mnie zimowe święta nie mają żadnych
podwalin religijnych. Dla katolików rodzi się Jezus, dla mnie spada śnieg i
zaczyna się prawdziwa zima.
Wyniosłam z domu miłość do świętowania
Bożego Narodzenia. Ubieranie choinki, gotowanie, pieczenie makowców i
pierników, wspólnie spędzane wieczory. Moje święta to nie Bóg, a rodzina, z
którą mogę w końcu pobyć dłużej po czterech miesiącach mieszkania w internacie.
To zapach barszczu z uszkami, świąteczne piosenki, blask lampek z choinki. To
obdarowywanie bliskich prezentami, uśmiechy, spotkania z przyjaciółmi. Spokój i
cisza. Wszystko robi się jakby cieplejsze. Herbata smakuje lepiej niż zazwyczaj.
Wełniane skarpetki grzeją tak jakoś inaczej.
Lubię święta, chociaż jestem ateistką.
Czy to źle? Myślę, że nie, bo to w stu procentach mój wybór i to, co robię ze
swoim życiem jest tylko i wyłącznie moją sprawą.
Także wesołych, rodzinnych świąt! Niech
blask choinki przynosi wam najpiękniejsze sny. <3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz